12 Niedziela Zwykła B (2024)
Hb 38,1.8-11; Ps. 107; 2 Kor 5,14-17; Mk 4,35-41
Kim właściwie On jest?
Na początek dwie uwagi, które pomogą nam lepiej odczytać dzisiejszą Ewangelię:
Pierwsza: Gwałtowny sztorm na Jeziorze Galilejskim nie jest niczym nadzwyczajnym. Jezioro, które leży w rowie tektonicznym - 210 metrów poniżej poziomu morza - otoczone jest z trzech stron górami. Wąwozem rzeki Jordan często napływa nad jezioro zimne powietrze z potężnych gór Hermonu. Zderzenie tego powietrza z ciepłym powietrzem nad jeziorem powoduje silne sztormy, które nagle się pojawiają i nagle znikają.
Druga uwaga: Izraelici nie należą do ludzi morza. Owszem niektórzy Apostołowie – jak Piotr, Andrzej, Jan i Jakub – byli rybakami. Jednak nawet oni w czasie połowów raczej trzymali się blisko brzegu, bo i ich łodzie do dalekich podróży nie były przystosowane.
A teraz już Ewangelia…
Owego dnia, gdy zapadł wieczór, Jezus rzekł do swoich uczniów: «Przeprawmy się na drugą stronę». (Mk 4,35)
To był akt odwagi ze strony uczniów. Wypłynąć na pełne jezioro, gdy zapadał wieczór. A jednak to robią. Poruszeni wcześniejszymi cudami i nauczaniem Mistrza wyruszają na drugi brzeg jeziora, którego szerokość wynosi 13 kilometrów.
Uczniowie się trudzą, a Jezus – zmęczony nauczaniem – śpi w tyle łodzi. Samo to pewnie nie byłoby problemem, gdyby nie burza, - gwałtowny sztorm i fale, które przelewały się przez łódź, tak, że zaczęła napełniać się wodą. Uczniom zajrzało w oczy widmo śmierci.
«Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?» (Mk 4,38)
Inni Ewangeliści zmienili to wołanie. U Mateusza i u Łukasza w opisie burzy na jeziorze jest prośba uczniów o ratunek. Marek, który spisuje nauczanie Piotra, jest chyba jednak najbardziej wierny wydarzeniu. Tu nie ma prośby. To jest po prostu wyrzut.
«Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?» (Mk 4,38)
Uczniowie nie mogą zrozumieć, jak można spać w obliczu niebezpieczeństwa śmierci. Budzą więc Jezusa z wyrzutem i chcą, żeby Jezus coś zrobił. Ale raczej nie liczą na cud. Niechby przynajmniej wodę w nimi z łodzi wylewał. Może jakoś się uda…
A Jezus reaguje z niezwykłą suwerennością.
(…) wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do jeziora: «Milcz, ucisz się!». (Mk 4,39)
Wicher i jezioro posłusznie się uspokoiły. Reakcją zaś uczniów był znowu strach. Tym razem jednak inny. Można by go nazwać pewnie bojaźnią Bożą.
Oni zlękli się bardzo i mówili jeden do drugiego: «Kim właściwie On jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?» (Mk 4,41)
Uczniowie dobrze bowiem wiedzieli, o tym, co było treścią dzisiejszego pierwszego czytania i psalmu: że tylko Bóg jest Panem takich żywiołów, jak wiatr i morze.
Wcześniej jednak uczniowie usłyszeli pytanie-zarzut, które postawił Jezus:
«Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary?» (Mk 4,40)
Użyte przez świętego Marka słowo można też przetłumaczyć jako zaufanie. I pewnie w tym kontekście takie tłumaczenie byłoby bardziej trafne. Czemu brak wam wiary, która wyraża się zaufaniem?...
Bardzo często opis uciszenia burzy na jeziorze odnoszony jest do sytuacji Kościoła. I to już od pierwszych wieków. Kościół jako łódka miotana falami, napełniana wodą. I to wrażenie, że Bóg jest nieobecny; jakby spał. I nasz brak zaufania do Boga. Nasza szamotanina, by „wylewać wodę”; by poradzić sobie o własnych siłach. I nasze pretensje do Boga…
«Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?» (Mk 4,38)
A dzisiaj to już nawet często pretensji brakuje. Jakbyśmy mieli sami uratować ten Kościół…
A przecież Bóg jest z nami w tej łodzi. I tylko On ma moc uciszyć fale. Dlaczego więc próbujemy sami?...
Może po prostu brak nam wiary?... Może brak nam zaufania do Boga?... (Por. Mk 4,40)
Ale nie tylko w życiu Kościoła…
W naszych prywatnych, bardzo osobistych doświadczeniach też. Zwłaszcza w tych trudnych, często związanych z cierpieniem czy śmiercią; ale też doświadczeniem własnej słabości, małości, niemożności. Czyż nie czujemy się wtedy osamotnieni? Czy nie chcielibyśmy z głębi serca wykrzyczeć ten wyrzut:
«Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?» (Mk 4,38)
Jakże czasem trudno jest zaufać Bogu…
Ale warto wtedy spojrzeć na historię. Zarówno historię Kościoła, jak i historię własnego życia. Wiara u Izraelczyków nie była tylko przyjęciem faktu istnienie Boga, ale wspominaniem, jak wielkie rzeczy uczynił Bóg - w dziejach narodu i w życiu pojedynczego człowieka. Nam także potrzeba takiego wspominania.
Bo przecież w historii Kościoła bywało różnie. Były prześladowania, były wielkie kryzysy i rozłamy. Bóg jednak prowadził ten Kościół. I ufamy, że będzie prowadził dalej.
A w naszym życiu?...
Ileż to było sytuacji kryzysowych?... Ileż trudnych wyborów i doświadczenia własnej słabości?...
A Bóg jednak prowadzi nas, ciągle na nowo obdarza swoją Miłością, bo Go obchodzi, byśmy nie zginęli; byśmy nie zginęli na wieczność.
Warto spojrzeć tak na swoje życie. Zobaczyć, ile razy Bóg mówił do tego, co nam zagrażało: Milcz, ucisz się. (Por. Mk 4,39)
I warto zapytać: Kim właściwie On jest?... (Por. Mk 4,41) Z takich pytań rodzi się wiara…
Kim właściwie On jest, że prowadzi mnie swoją Miłością?... Amen.
Ks. Bogusław Banach, PMK Mannheim